Melman genialnym szefem kuchni czyli dzień w Reading
Dziś jak już zapowiadałem dawno dawno temu udałem się do Reading. Pewnie nie wszyscy jeszcze wiedzą, że zyją tam dwie wspaniałe dziwewczyny: Ania i Marta w mieszakniu dla pary, bo za bardzo innego wyjścia nie miały. Każda z nich ma konkubinata, więc akurat nawet jeden z nich był. Nie na leży on do tych co biją swoje kobiety, a raczej wręcz przeciwnie. Jest to znany niektórym Luke.
Zostałem powitany na dworcu przez właśnie Łukasza, który zaprowadził mnie do mieszkania dziewczyn. Melmana jeszcze nie było (tzn. poszedł na zajęcia, ma to nieszczęście, że ma tylko czwartek wolny). Ania uraczyła mnie i Łukasza drugim śniadaniem. W zasadzie to było więcej niż śniadanie. To już była uczta. Z największych "świnstw" (bo tak by tutejsi to nazwali) był domowej roboty pasztet mamy Łukasza i konfitura śliwkowa. Angole by padli chyba trupem po zjedzeniu tego, ale mój brzusio był zachwycony.
Troche przy okazji śniadanka żeśmy sobie pogawędzili i przyszła Marta. Pierwszy raz miałem przyjemność i mam nadzieje, że nie ostatni (uwaga do wiadomo kogo: przyjedź z Anką!!przyjedź z Anką!!przyjedź z Anką!!). Trochę jej wzrok nas spiorunował za spustoszenie pasztetu (całe szczęście jeszcze jeden cały się ostał w zamrażalce).
Cóż pogawędziliśmy sobie troche na tematy jakie te uczelnie w Angli mają trudny poziom i jak to Polacy troche mają inne podejście do nauki, niż tutejsi. Tematem też były zakupy spożywcze. Krótko mówiąc: życie studenta z Polski w UK. Miło się gawędziło:)
Potem w zasadzie przyszedł czas na obiad. Jako gość pełno prawny miałem nawet prawo wyboru co chce na obiad. W roli wyjaśnienia ponieważ Luke ostatnio przywiózł troche towaru to spowodowało, że do wyboru nie miałem: makoronu z sosem albo ryżu z sosem. Prawda jest taka, że zostały mi zaproponowane placki albo schab z buraczkami i kartofelkami. Mój wybór był naprawde bardzo bardzo trudny. Głównie to wybrałem to drugie ze względu na fakt, że oni ostatnio placki jedli. No dobra było jeszcze magicznie słowo buraczki, ale ono mogło paść także przy plackach:)
Marta po prostu zrobiła super, przepyszniasty obiadek:) Luk jeszcze otworzył winko i uczta była doskonała. Mniam, mniam, mniam.
Cóż ponieważ coś kiedyś niesmiało wspomniałem o cieście to Melman postanowił zrobić biszkop z owocami. Dokładnie zrobić biszkop z owocami. I niech ktoś powie, że ta kobieta nie jest cudowna.
Więc tak Marta została czuwając nad ciastem i nad swoimi papierami a my poszliśmy do biblioteki sprawdzić czy laptopy widzą sieć itp. Zostało wykorzystane to, że informatyk przyjechał:)
Po powrocie raczyliśmy się cudownym cieplutki ciastem z lodami. Ja przy okazji pokazałem moje zdjęcia dziewczynom. Potem żeśmy pogadali, poskypowali, sprawdzili pociągi i busy i pogadali znów. Miałem jechać busem na dworzec o 21:20, ale ponieważ się zagadaliśmy na temat edukacji w Polsce to nie zdążłem na niego, przez co Luke musiał mnie odprowadzić na dworzec. Zdążyłem akurat na pociąg i potem akurat na U1 i oto jestem znów w moim pokoiku.
Z ciekawszych wydarzeń o których nie wspomniałem bo mi uciekły:
1) Bilet jeżeli jade dziś i wracam dziś kosztuje 9-10 funtów w zależności czy w szczycie czy poza. Jeżeli wracam jutro to bilet już kosztuje conajmniej 17 funtów!! Dlatego nie zostałem na noc i dlatego jechałem z samego rana i wracałem prawie jak się najpóźniej dało
2) Nie zwiedziłem za bardzo Reading bo padał śnieg i trzeba było troche pogadać, bo dawno się nie widzieliśmy
3) Jadąc pociągiem przypomniały mi się czasy kiedy to byłem w Londynie te pare lat temu na kursie językowym i jechaliśmy do Cambridge. Po prostu pociąg był identyczny
4) Zaprosiłem dziewczyny na czas kiedy to będzie tu Maria na rewanż:) Melman coś się opiera, ale mam nadzieje, że jednak przyjedzie. Jak nie to następnym razem.
5) Czuje się super po dziejszym dniu.
Na koniec jeszcze jedno zdanie:
WIELKIE BRAWA DLA SZEFA KUCHNII!!!!!!!!!!!!!
Zostałem powitany na dworcu przez właśnie Łukasza, który zaprowadził mnie do mieszkania dziewczyn. Melmana jeszcze nie było (tzn. poszedł na zajęcia, ma to nieszczęście, że ma tylko czwartek wolny). Ania uraczyła mnie i Łukasza drugim śniadaniem. W zasadzie to było więcej niż śniadanie. To już była uczta. Z największych "świnstw" (bo tak by tutejsi to nazwali) był domowej roboty pasztet mamy Łukasza i konfitura śliwkowa. Angole by padli chyba trupem po zjedzeniu tego, ale mój brzusio był zachwycony.
Troche przy okazji śniadanka żeśmy sobie pogawędzili i przyszła Marta. Pierwszy raz miałem przyjemność i mam nadzieje, że nie ostatni (uwaga do wiadomo kogo: przyjedź z Anką!!przyjedź z Anką!!przyjedź z Anką!!). Trochę jej wzrok nas spiorunował za spustoszenie pasztetu (całe szczęście jeszcze jeden cały się ostał w zamrażalce).
Cóż pogawędziliśmy sobie troche na tematy jakie te uczelnie w Angli mają trudny poziom i jak to Polacy troche mają inne podejście do nauki, niż tutejsi. Tematem też były zakupy spożywcze. Krótko mówiąc: życie studenta z Polski w UK. Miło się gawędziło:)
Potem w zasadzie przyszedł czas na obiad. Jako gość pełno prawny miałem nawet prawo wyboru co chce na obiad. W roli wyjaśnienia ponieważ Luke ostatnio przywiózł troche towaru to spowodowało, że do wyboru nie miałem: makoronu z sosem albo ryżu z sosem. Prawda jest taka, że zostały mi zaproponowane placki albo schab z buraczkami i kartofelkami. Mój wybór był naprawde bardzo bardzo trudny. Głównie to wybrałem to drugie ze względu na fakt, że oni ostatnio placki jedli. No dobra było jeszcze magicznie słowo buraczki, ale ono mogło paść także przy plackach:)
Marta po prostu zrobiła super, przepyszniasty obiadek:) Luk jeszcze otworzył winko i uczta była doskonała. Mniam, mniam, mniam.
Cóż ponieważ coś kiedyś niesmiało wspomniałem o cieście to Melman postanowił zrobić biszkop z owocami. Dokładnie zrobić biszkop z owocami. I niech ktoś powie, że ta kobieta nie jest cudowna.
Więc tak Marta została czuwając nad ciastem i nad swoimi papierami a my poszliśmy do biblioteki sprawdzić czy laptopy widzą sieć itp. Zostało wykorzystane to, że informatyk przyjechał:)
Po powrocie raczyliśmy się cudownym cieplutki ciastem z lodami. Ja przy okazji pokazałem moje zdjęcia dziewczynom. Potem żeśmy pogadali, poskypowali, sprawdzili pociągi i busy i pogadali znów. Miałem jechać busem na dworzec o 21:20, ale ponieważ się zagadaliśmy na temat edukacji w Polsce to nie zdążłem na niego, przez co Luke musiał mnie odprowadzić na dworzec. Zdążyłem akurat na pociąg i potem akurat na U1 i oto jestem znów w moim pokoiku.
Z ciekawszych wydarzeń o których nie wspomniałem bo mi uciekły:
1) Bilet jeżeli jade dziś i wracam dziś kosztuje 9-10 funtów w zależności czy w szczycie czy poza. Jeżeli wracam jutro to bilet już kosztuje conajmniej 17 funtów!! Dlatego nie zostałem na noc i dlatego jechałem z samego rana i wracałem prawie jak się najpóźniej dało
2) Nie zwiedziłem za bardzo Reading bo padał śnieg i trzeba było troche pogadać, bo dawno się nie widzieliśmy
3) Jadąc pociągiem przypomniały mi się czasy kiedy to byłem w Londynie te pare lat temu na kursie językowym i jechaliśmy do Cambridge. Po prostu pociąg był identyczny
4) Zaprosiłem dziewczyny na czas kiedy to będzie tu Maria na rewanż:) Melman coś się opiera, ale mam nadzieje, że jednak przyjedzie. Jak nie to następnym razem.
5) Czuje się super po dziejszym dniu.
Na koniec jeszcze jedno zdanie:
WIELKIE BRAWA DLA SZEFA KUCHNII!!!!!!!!!!!!!