sobota, lutego 04, 2006

Sobota == ból głowy

Dzisiejszy dzień zapowiadł się super. Mieliśmy o 10 jechać zwiedzać stary Oxford. Niestety Łukasz z pewnych powodów trochę zaspał(patrz: jego blog) i zamiast o 10 ruszyliśmy po 11. Wpierw naszym celem stała się biblioteka, gdyż żaden z nas nie wziął ze sobą przewodnika. Po długich poszukiwaniach udało się i wypożyczyłem nawet 2. Nastąpił jednak mały problem: rozdzieliliśmy się i Łukasza z Leszkiem już dziś nie widziałem (zajeli się Marciniakiem, myśląc że my już pojechaliśmy, kiedy ja ze Stefanem nadal szperałem po bibliotece).
Oxford jest przepiękny i zrobiłem pare naprawdę pięknych zdjęć, które pewnie w najbliższych dniach umieszcze. Niestety w trakcie wyprawy strasznie rozbolała mnie głowa, więc postanowiłem wracać. Stefan dobry kumpel wrócił ze mną.
Z reszty dnia niewiele pamiętam. Musze tylko jutro pogadać z kolesiem z LA, bo miał do mnie jakąś prośbe, ale zupełnie nie pamiętam o co chodziło. Z resztą chyba nie jest taki okropny jak mi się wydawało:)
To tyle na dziś ide spać dalej, gdy tylko wypiję najlepszą herbatkę świata (Lady Gray)
Dobranoc wszystkim.

piątek, lutego 03, 2006

Wieczór

Zastanawiałem się czy pojść na impreze (niby dziś piątek), ale postnowiłem zostać. W sumie dobrze się złożyło ponieważ dzięki temu odbyłem z godzinną rozmowe z Sebastianem. Dowiedziałem się np: że za 400 funtów można spędzić dwa tygodnie w Tajlandi wliczając w to hotel, podróż i żarcie. Jest tylko mały szkopuł: trzeba wyruszyć z Hong-Kongu:). Pogadaliśmy sobie trochę i było bardzo przyjemnie z czego się bardzo ciesze - wiadomo lubiany sąsiad to dobry sąsiad.

Tydzień w Oxfordzie

No i prosze - pierwszy tydzień mamy za sobą. Jak widać po moich postach upłyną dość ciekawie i interesująco. Pewnie następne tygodnie będą bardziej monotone, bo już wszystko wiemy.
Jeżeli chodzi o dzień dzisiejszy to w praktyce sukces za sukcesem, aż do pasma porażek.
Rano troche zaspałem, ale to nic - Stefan mnie obudził, bo chciał przesunąć godzine spotkania. Poszliśmy, więc do Admin Office i po raz n-ty opowiedzieliśmy naszą historię. Ponieważ nikt nie mógł potwierdzić, że jesteśmy na przedmiotach z kursu postgraduate, poproszono nas o pojawienie się poźniej. Nawet udało nam się załatwić finance office i już wiemy jak mamy płacić.
Pojechaliśmy, więc do Tesco i kupiliśmy wszystko poza proszkiem do prania - skleroza nie boli. Ja kupiłem sobie napój do spróbowania, ale piłem go pierwszy i ostatni raz. OBRZYDLISTWO!!
Wróciliśmy i znów zwiedziliśmy biuro. Okazało się, że wszystko jest ok i mamy przyjść w poniedziałek po nowe legitki:). Stare nam zostawią.
Ponieważ nie mieliśmy nadal proszku, a Łukasz chciał pojechać do klubu Magic'a to razem z nim zabrałem się do centrum. Przeszliśmy niezły kawał, ale dotarliśmy na miejsce. Oczywiście było zamknięte na 4 spusty. Wracając wstąpiliśmy do supermarketu po proszek, ale była taka kolejka, że nam się odechciało. Załatwimy to jutro.
W zasadzie to tyle.

Zielona Akcja II

Ponieważ nie moge się powstrzymać to przentuje:
Do tego też link do artykułu w Przekroju. Miło się człowiekowi na duszy zrobiło:)

czwartek, lutego 02, 2006

AI + bank

Dzis rano postanowiłem potowarzyszyć Stefanowi na uczelnie. Chłopaki też mieli, ale po wczorajszym dostaniu kopa (nie przyznają się, ale ja swoje wiem;) ) nie wstali. Pojechaliśmy autobusem na przedmiot o kryptonimie AI.
Pani po pierwsze sie spóźniła, ale tutaj to nic takiego, a potem wprowadziła nas w przedmiot. Hmm, to co u nas odbywa się na 4 przedmiotach po 15 wykładów tutaj jest zawarte w 1 przedmiocie na moje oko z 7-8 wykładami na temat (2x podsumowanie + dzisiejsze wprowadzenie chyba sie nie liczy). No cóż, co kraj to obyczaj. Potem przesliśmy jeszcze przez uczelnianą kantyne i ruszyliśmy załatwiać sprawy:
1) Bank - po 10 minutach czekania dowiedzieliśmy się, że musimy wypełnić formularz on-line, który nam wyślą. Do tego musimy załatwić papier ze studiów, że studjujemy. Przynajmniej konto jest za darmo, ale czas reazlizacji = na oko 2 tygodnie.
2) Zapisanie się na przedmioty - w połowie się udało. Tzn. zapisać nas chyba zapisali, ale musimy się ponownie zarejestrować, bo mamy karte na studia I stopnia, a przedmioty z II stopnia.
3) Zapłacenie za akademik - znów godzinna kolejka, czyli pomysł żeby przyjść jutro.
Popołudnie upłyneło dość spokojnie (tylko troche sfajczyłem kurczaka).
Jutro postanowilśmy iść na 9 załatwiać biurokracje. Może wreszcie się uda:)
To tyle. Jak coś się jeszcze wydarzy to dam znać.
p.s. Zapomnaiłem o wiadomości dnia: Patyś mnie odwiedzi w terminie 11-18 marca. HURRAAAA!!!!

Zielona Akcja

Poniewaz nie jestem w Warszawie, wiec zupelnie nie mam nic z tym wspólnego (poza czytaniem maili z BZIKa), nie mogłem uczestniczyć w rozdaniu nagród Przekroju. Ku mojemu wielkiemu zdziweniu Zielona Akcja dostała statuetke. Jako dowód służy ten link. Na samiutkim dole jest wymieniona:)

środa, lutego 01, 2006

Ostania współlokatorka

Ku mojejmu wielkiemu zdziweniu mieszka w moim module jeszcze jedna osoba. Poznałem ją zupełnie przypadkiem, tzn. zadzwonił dzwonek do drzwi i postanowiłem sprawdzić kto to. Okazało się, że to koleżanka tej współlokatorki. Ona sama jest z Japonii, ale imienia nie powtórze.
No to tyle.

Fajne zajęcia

Wreszcie mieliśmy ciekawy przedmiot. Nazwa kodowa to Semantic Web. Nie będe się zagłębiał dokładnie o co chodzi, bo to chyba nie ma sensu. Ja z Łukaszem słuczaliśmy z wielkim zainterseowaniem, a Leszek ze Stefanem zwiedzali krainy Morfeusza.
Po zajęciach poszlismy do biblioteki. Wpierw mila pani bibliotekarka pokazala nam wszystko i wytlumaczyla gdzie co i jak. Ja jeszcze zauwazylem, że biblioteka jest czynna od 9 do 21.
Wypozyczylem sobie jedna ksiazke o sztucznej inteligencji bo nie mogłem się powstrzymać. Będe tam musiał zaglądać częściej. W trakcie naszego "zwiedzania" podszedł do nas rodowity anglik (z korzeniami nie-angielskimi) i powiedzial do nas: cześć. Okazało się, że paru jego kolegów polaków go nauczyło. Dzieki temu spotkaniu poznaliśmy kolejnego człowieka z naszej grupy:)
Wróciliśmy do kampusu i poszliśmy załatwiać papierki. Po pierwsze musieliśmy policzyć ile czego mamy w pokoju (łacznie ze ścianami) i napisać co jest zepsute. Ponieważ u mnie i u Leszka okno otwiera się lekko dziwnie, tzn. jak uchylam je to ma tylko jeden punkt zaczepienia, pani powiedziała, że kogoś przyśle. Morał z tego taki, że musze pamiętać o ukrywaniu przelotki, bo mogą mi ją skonfiskować.
Potem byliśmy w Medical Center i okazało się, że nie musimy się rejestrować, bo przebywamy tu tylko jeden semestr. Zwiedziliśmy też Admin Office, w którym koleś nam powiedział, że papiery z przedmiotami musmy oddać jak najszybciej (czyli zrobimy to jutro). W kolejce do płatności nie chciało nam się stać, więc spróbujemy jutro dowiedzieć się jak mamy płacić za akademik. Czyli minał już 3 dzień roboczy (a w zasadzie nawet 4) a my nadal ani nie jesteśmy zapisani na zajęcia ani nie zapłaciliśmy za nocleg.

wtorek, stycznia 31, 2006

9 godzin na uczelni

Ponieważ wrzuciłem tylko małe wtrącenie, to czas nadszedł na pełniejszy opis dzisiejszego dnia.
Po pierwsze wstałem dość wczesnie, bo przed 7. Odbyłem standard poranny i zabrałem się na uczelnie. Byliśmy sporo za wcześnie, ale po wczorajszym poworcie nie byliśmy pewni ile bedziemy jechać.
Na samym początku prowadzący się lekko zdziwił bo wyszło mu troche za dużo ludzi, dokładniej o 4 za dużo (ciekawe dlaczego?;) ). Przedmiot też okazał się dziwny. Reczne transformacje XML za pomoca XSLT (reszta patrz poprzedni post). Najlepsze było to, że mniej więcej w połowie drugiej godziny wpadł student do sali i powiedział do prowadzącego: "Hi Bob!". Dla dobrego porównania wyobraźcie sobie jednego z prowadzących (np: dr Homende) i siebie wpadających z tekstem "Cześć Włodek!".
Potem mieliśmy dwie godziny luki, choć w teorii w tym czasie miały się odbywać zajęcia. Ponieważ bedzie to projekt to tych zajęć wogóle nie bedzie, poza 2.
Nadszedł czas na 3 przedmiot tutaj. Bedziemy na nim robić recznie WebService. Łacznie z tworzeniem nagłówków POST i parsowaniem ich z drugiej strony. Jak narazie zapowiada się najciekawiej. Laboratoria do tego przedmiotu okazały się jeszcze bardziej zajebiste. Po pierwsze WinXP ładuje się tu w około 7-10 minut (nie pomyliłem się). Musi być wpierw ściągnięty z sieci i podczepiony. Po drugie dostaliśmy jakiś kod w Javie do obejrzenia. Niby wszystko fajnie, ale jedynym środowiskiem do Javy był Netbeans. Mówiąc uczciwie chyba wogóle nie działa. Najzabawniejsze jest to, że nawet javac nie była zainstalowana (gdzieś w jakimś zip'ie siedziała). Morał z tego taki: piszemy w notatniku i kompilujemy ręcznie. W sumie to i tak niepotrzebne, bo poza naszą 4 tylko jeden człowiek próbował coś zrobić. ( Z resztą koleś ma ze 45 lat).
Wychodząc z pracowni chłopaki (bo ja się opóźniłem z minute) poderwali dziewczyne na laptopa. W zasadzie to na odwrót, bo to oni gapili się na jej laptopa, a ona do nich zagadała. Jak można się było spodziewać nie była angielką (zagadka: podać jej narodowość). Raczej nie zapoznamy się z nią bliżej bo własnie ma na ukończeniu doktorat z matematyki i we wtorek odlatuje stąd, po 12 latach. Dowiedzieliśmy się od niej paru intersujących rzeczy:)
Na jutro został już tylko ostatni przedmiot. Ciekawe jaki będzie? Może będzie jeszcze śmieszniej:)

Final State Mashine

Hmm w zasadzie to bedzie tylko wtrat i to bez polskich literek. Wlasnie z piotrkiem przegladalismy co mamy do zorbienia za projekt. Chodzi o transformacje na XSLT. "Najzabawniejsze" jest to, ze czescia tego projektu jest stworzenie Automatu Skonczonego. No coz, a jednak mi sie to przyda w zyciu. Zeby bylo malo to bede robil ta transformacje na plikach SVG (czyli tych w ktorych stworzylem lodeczke). Jak bede cos wiecej wiedzial to dam znac.

poniedziałek, stycznia 30, 2006

Wtrącenie

Ponieważ gadłem ze swoim szwagrem przy okazji gadania z moim Patysiem, dostałem fajny link.
O to i on http://www.albinoblacksheep.com/flash/hobbits
Miłego oglądania. Może już niedługo bede umiał w SVG zrobić coś takiego

Have anybody here happened to program in Object Oriented Language?

Dziejszy dzień zaczął się wreszcie o normalnej porze, tzn wstałem przed 8 tutejszego czasu (pewnie powoli przestane myslec w ten sposób). Umyłem się, ubrałem, zjadłem coś i pojechaliśmy na Weathley. Jak już wczoraj pisałem to zarąbiście daleko. W związku z tym nici z moich marzeń o wstawaniu 10 minut przed zajęciami.
Dojechaliśmy na miejsce i zaczynamy szukać, w którym budynku może urzędować prof. Stańczak. Jako pierwszy zobaczyliśmy "Turing building", ale wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że to nie to (dla nie-informatyków maszyna Turinga to takie świnstwo, które nie istnieje naprawde, ale którym katuje się studentów na przedmiocie zwanym Lingiwstyka Matematyczną) Oczywiście po znalezieniu laboratoriów (wiadomo tam dryfują studenci informatyki) zostaliśmy skierowani do tegoż bydynku.
Przed drzwiami spotkaliśmy Stef'a i pogadaliśmy sobie z nim troche. Cośtam nam poopowiadał o przedmiotach itp. Potem nas oprowadził po budynkach, a na koncu skierował do dziekanatu. Najśmieszniejsze jest to, że powinniśmy się zarejestrować do piątku, więc teraz zamast elektroniczie zapisujemy się starym dobrym sposobem - papierem.
Po załatwieniu dziekanatu poszliśmy na I zajęcia. Mówiąc uczciwie cięzko je nazwać informatycznymi. Będziemy na laborkach robić SVG. Taki europejski Flash jak to koleś powiedział. Najlepszym pytaniem jakie padło brzmiało: "Have anybody here happened to program in Object Oriented Language?". Uznaje to za ZAJEBISTY tekst na studiach magisterskich:)
Na laboratioriach robiliśmy coś wyczesanego. Tu zapraszam na obejrzenie łódeczki. (EDIT: Być może wymaga pluginu ze strony Adobe dla Internet Explorera)
Potem zaczeła się podróż do domu. Zajęcia skończyły o 16, a dopiero po 17 byłem w akademiku. Zacząłem sobie robić obiadek i przy okazji poznałem kolejnego współlokatora, o którym tylko słyszałem, że jest straszny. No i rzeczywiście. Taki koleś, byku z L.A., jak mi powiedział, gdy się go spytałem skąd jest. Strasznie odstraszający. No cóż nie wszyscy muszą być fajni i mili.
Zjadłem i zacząłem pisać przy okazji gadając z rodzicami i Patysiem

niedziela, stycznia 29, 2006

Katowice

W zasadzie to powinienem o tym napisać wcześniej, ale nie za bardzo wiedziałem co.
Teraz już wiem:
[']['][']['][']['][']['][']['][']
[']['][']['][']['][']['][']['][']
[']['][']['][']['][']['][']['][']
[']['][']['][']['][']['][']['][']
[']['][']['][']['][']['][']['][']
[']['][']['][']['][']['][']['][']

Imprezka

Ponieważ jakoś się umówiłem z Łukaszem to wpadłem do niego. On coś wynalzł o jakiejś imprezce w student union (do którego się zresztą zapisałem wczoraj). Po chwili marudzenia poszliśmy we czterech i nawet umówiliśmy się z dziewczynami z Francji z modułu Leszka i Łukasza. (Zawsze mi się wydawało, że Francuski są ładne, a tu taka niemiła niespodzianka. Patyś pewnie się ucieszy, że nie są jakie są:). )
Mówiąc uczciwie to inaczej wyobrażałem sobie tą imprezke. W zasadzie ludzie stali/siedzieli i gadali ze znajomymi. Ogólnie bym powiedział, że troche drentwo. Ponieważ gadaliśmy ze sobą po polsku to podszedł do nas Polak z Bydgoszczy. Na początku spytał się nas czy jesteśmy z Olsztyna?! Hmm, troche nas to zaskoczyło. Pogadaliśmy troche i przy okazji powiedział, że en klub jest najlepszy w mieście i że w nim odbywają się super koncerty. Mam nadzieje, że faktycznie, gdy są koncerty to jest lepiej.
Potem dorwała nas Lucile (chyba tak to się pisze) i poszliśmy na 2 piętro (może półpiętro było by lepszym określeniem). Łukasz wystał się w kolejce po piwo i udało mu się kupić 4 sikacze za 1.5 funta każde (normalnie kosztują 2, ale barman się pomylił)
To było chyba najdroższe i jedno z najgorszych piw w moim życiu. Nawet ciężko to piwem nazwać. Wypiłem je bo mientki nie jestem, ale drugiego takiego nigdy już nie chce. Musze powiedzieć Łukaszowi, że następnym razem niech mi kupi Guinnessa.
Pogadałem sobie chwile z Karlem ze Szwecji. Głównie o jakiś duperelach byle by podtrzymać rozmowe.
Cóż przed 23 postanowiłem się zebrać szczególnie, że średnio mi się podobało. Tylko Łukasz został, bo chyba zaczeło mu się podobać.
Mykam spać. Jutro ciężki dzień: czas załawić sobie zajęcia i dojechać do tego Weathley.
p.s. Łukasz zdaje się, że własnie wrócił, czyli z 15 minut po nas:)

Wycieczka niedzielna czyli rekonesans

Postanowiliśmy z Piotrkiem pojechać na mały rekonesans do centrum miasta i do kampusu, gdzie będziemy mieli zajęcia. Leszek z Łukaszem mieli robić trymowanie (cokolwiek to znaczy), więc nie zabrali się z nami. (W sumie to zdaje się, że wybrali się później bo pół godziny po odjeździe dostałem od Leszka SMS z treścią "Gdzie jesteście?")
Ponieważ autobus do kampusa nam uciekł to postanowiliśmy pojechać do centrum szczególnie, że udało nam się wreszcie rozgryść rozkład:). Wisiedliśmy w U5 i jak można się domyślić pojechaliśmy w złą stronę. Co prawda na początku kierunek był dobry ale U5 jedzie takim dużym kołem i jak się okazuje żeby dojechać do centrum należy wsiąść na przystanek od centrum. Wycieczka przez pętle nie była za długa, więc nic się nie stało. Przy okazji znaleźliśmy jeszcze jedno TESCO. Jest sporo mniejsze, ale autobus podjeżdza pod drzwi co ma pewne zalety.
Pospacerowaliśmy sobie troche po centrum.
Byliśmy w księgarni, gdzie zobaczyłem "Nauke Świata Dysku III". Na moje nieszczęscie Piotrek znalazł jej cene. Co to jest prawie 18 funtów. Przecież to grosze. No trudno. Normalne książki (czyli takie małe) kosztują też troche. Morał z tego taki, że raczej będę traktował księgarnie jako czytelnie niż jako sklepy. Fakt faktem, że wiedziałem o tym nim wszedłem do księgarni, ale miło było się oszukiwać.
Potem pochodziliśmy troche po ulicach, odrywając przy okazji, że niektóre muzea mają darmowy wstęp. Na informacji turystycznej się zawiodłem. Ani jednej mapy tam nie ma. No cóż takie życie.
Przy okazji weszliśmy do parku. W zasadzie cięzko to nazwać parkiem, raczej to łąka plus kilka drzewek. Tam zobaczyliśmy coś niesamowitego dwie drużyny grające w latającego talerza czyli freezbie (mała poprawka: pisze się to Frisbee). Nie wiedziałem, że można w to grać druzynowo. Wyglądało to super, choć nie do końca mogłem się zorientować w zasadach.
Po zatoczeniu jakiejś tam pętli postanowiliśmy powoli wracać przy okazji jadąc przez Wheatley Campus (tam mamy mieć zajęcia). Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że jest to osobna miejscowość i jedzie się 20 minut. Po sprawdzeniu na google wyszło mi, że to 4.5 mili. A ja myślałem, że wreszcie bede miał blisko na uczelnie. No cóż widać nie jest mi to dane.
Koniec na teraz.
p.s. Chłopaki tak jak myślałem byli w centrum. Dotarli U1 na przeciwna pętle co Weathley.

Sniadanie

Odkładałem to jak mogłem. Nawet dziś nie spieszno mi było do kuchni. Umyłem się i zamiast pojść coś zjeść meczyłem komputer. Wszystko z jednego powodu. Dziś niestety po ponad 6 (albo 5) latach znów musiałem zjeść pieczywo tostowe.
No cóż. Nie było, aż tak tragicznie. Ponieważ sobie naładowałem dużo białego sera to na początku prawie nie czułem smaku. Gorzej było na końcu. W sumie to nie wiem czy to coś co czułem można nazwać smakiem, ale...
To tyle. Musiałem to z siebie wyrzucić. Jeszcze tylko maksymalnie 68 dni i znów będe mógł na śniadanie jeść dobry chlebek albo bułeczke:)

Zdjęcia mojej celi

No i oto obiecane zdjęcia mojego "wielkiego pokoju". Przepraszam wszystkich za ich jakość i rozmiar, ale po pierwsze nie mam jak lepiej wykadrować zdjęć, a po drugie nie ma sensu też tu umieszczać jakiś olbrzymków.