sobota, stycznia 28, 2006

Zakopane

Wesoła wiadomość dnia dzisiejszego to wynik Małysza w Zakopanem:).
Mam nadzieje, że uda mu się zdobyć medal na olimpiadzie. Najlepiej by było złoty, bo zasłużył na "rente" dawaną wszystkim złotym medalistom.

Dzień numer 2 - czyli podróż do supermarketu

Dzień drugi pobytu zaczął się w moim wypadku nie za wcześnie. Wstałem około 10 czasu tutejszego czyli o 11 w Polsce. Umyłem sie. Znalazłem gniazdko 230V w pokoju, co mnie bardzo ucieszyło (laptop mi dziala na przelotce bez problemu, ale innych rzeczy nie testowałem na niej i nie bede już musiał:) ). Zjadłem sobie płatki zakupione wczoraj i właczyłem komputer. Ponieważ mój Patyś był dostępny to z nim pogadałem. Ponieważ zrobiła się 11, a byłem umówiony z chłopakami to powiedziałem papa i rozłaczyłem się. Okazło się, że mogłem jeszcze ponad 30 minut pogadać, bo chłopaki się nie zebrali. Zadzwoniliśmy do Stańczaka. W sumie to gadałem z nim głównie o niczym. W poniedziałek mamy się zgłosić i zapisać na zajęcia. W końcu gdzieś po 12 ruszyliśmy ponownie w poszukiwaniu TESCO.
Wpierw był problem z którego przystanku. Jedno nam uciekło choć próbowaliśmy je dogocić. Okazało się, że i tak jechało nie w tą strone. Ponieważ nie do końca wiedzieliśmy, na którym przystanku mamy czekać na U5 postanowiliśmy iść w kierunku. W po chwili zobaczyliśmy jadący autobus, więc zaczeliśmy biec do przystanku. Ponieważ moim kolegom pomyliły się strony jezdni to ja dobiegłem i wsiadłem a im facet przed nosem drzwi zatrzasnął. Cóż było robić na następnym przystanku wysiadłem. Co prawda znów byliśmy razem, ale następny miał być za 40 minut, więc postanowiliśmy iść. Droga była naprawdę długa i dzięki wielu osobom, które wskazywały nam kierunek udało nam się dotrzeć. Czas który nam o zajeło wynosił okolo 2h. Coż najważniesze, że dotarliśmy na miejsce.
Zakupiłem sobie makaron, ryż, sosy do nich, serek biały, pieczywo (o ile można to tak nazwać), karton soków jabłkowych, sok o smaku carraiben (jeszcze nie wiem jak smakuje), jogurty oraz banany. W sumie wszystko za prawie 15 funcików. Tanio to tu nie jest. Mówi się trudno, taki kraj.
Powrót całe szczęście był bardziej udany. Tzn wróciliśmy U5, czekając na niego z 30 minut, ale z zakupami spacer raczej nie był by frajdą.
Wypakowałem wszystko i chwile poskypowałem (wiedząc już od Leszka, że to nielegalne w tym akademiku - pojęcia nie mam dlaczego, w poniedziałek pogadam z informatykami o co chodzi).
Poszedłem zrobiłem sobie obiadek (tzw. chińszczyzna + soczek jabłkowy). Przy okazji posłuchałem/powtrącałem się do rozmowy Sebastiana z dziewczyną z USA (wstyd, ale zapomniałem imienia). Poczym wróciłem do pokoju. Znów chwile poskypowałem tym razem głównie z domem. Chwile też pogadowałem z Szymonem co u niego w Dani. I wpadłem na pomysł pisania bloga. A więc pisze i gram równolegle z Piotrkiem Zet w brydza na kurniku jak zwykle wieczorem. To tyle. Brakuje jeszcze zdjęcia TESCO, które oczywiście zrobiłem:)
Jutro ciąg dalszy.
EDIT: Oto obiecane zdjęcie z Tesco:

Przyjazd == biurokracja.

W sumie to ten post jest zdeka spóźniony, ale dopiero moich dwóch kolegów poddało mi pomysł tworzenia bloga. Skoro oni mogą to i ja też.
O to krótki wstęp:
Jakiś czas temu wpadłem na pomysł wykorzystania środków z UE i skorzystania z wyjazdów w ramach Socrates-Erasmus. Pomysł przerodził się w czyn i oto wylądowałem w Wielkiej Brytani, a dokładniej w znanym wszystkim Oxfordzie.
Czas na małe uzupełnienie:
Wczoraj przyjechaliśmy. Lot o 6:30 (czasu polskiego), autobus z Luton o 10:50 (czasu miejscowego). Długi spacer po Oxfordzie z bambetlami i troche bładzenia. Dzieki poznaiu chyba Caroline i jej zaporowadzeniu nas na miejsce dostaliśmy akademik. Po czym poszliśmy na globalny kampus.
Udało się załatwić wszystko poza zajęciami. Nawet bilet miesieczny dostaliśmy (fakt faktem, że tylko na dwie linie o kryptonimie U1 i U5). Do wszystkich kart potrzebne były oczywiście zdjęcia, których oczywiście zapomniałem. Skleroza kosztowała mnie 3.5 bzdyka za 4 zdjęcia paszportowe i jedno większe (nie wiem po co mi one). Najfajniejsze zdjęcie wyszlo Piotrkowi - wygląda na nim jak masowy killer (Piotrek z Lukaszem nie zapomnieli co prawda zdjęć ale wzieli ich troche za mało, tylko Lechu był na tyle zapobiegawczy, że miał ich nadmiar).
W międzyczasie próbowaliśmy skontaktować się z naszym "opiekunem" profesorem Stańczakiem. Oczywiście próba zakończyła się niepowodzeniem. Pomimo tego, że dzwoniliśmy do niego kilka razy do office, zero odzewu z jego strony. Najśmieszniejsze jest to, że na kartce kontaktami dla przyjezdnych było napisane, że powinniśmy sie pojawić 26.01 o 14:00. Wszystko się prawie zgadzało poza jedną cyfrą (7 zamast 6). Nie mogąc nic zrobić wróciliśmy do akademika, ale mając już załatwiony internet.
Powrót był na tyle korzystny, że poznałem jednego z współokatorów. Nazywa się Sebastian i pochodzi z Hong-Kongu. O dziwo zupełnie nie wygląda jak chińczyk.
Postanowiliśmy udać się do Tesco w celu dokonania małych zakupów. Na początku sporo czekaliśmy na cudowny autobus U5. Przyjechało całkiem sporo, ale na nie nie mamy biletu a szkoda płacić 60 penów (czyli około 3,5 zł) za bus. W końcu gdy już wstaliśmy i zaczeliśmy iść przyjechał. Jedziemy sobie jedziemy i jedziemy. Tesco ciągle nie widać. W końcu któryś z moich kolegów się spytał: "Where is Tesco?". Odpowiedź nas bardzo bardzo ucieszyła. Brzmiała ona: "
You're going to Tesco? But this is the wrong direction". Cóż...
Po któtkich zakupach w centrum wróciliśmy znów do akademika. Poznałem wspólokatorke z USA. Pogadałem troche z moim Patysiem i rodzicami przez skype. Napisałem maila do Stańczaka, rozpakowałem się i poszedłem do kuchni. Tam właśnie odbywał się zlot na impreze. Ja coś zjadłem troche pogadałem z róznymi studentami, głównie ze stanów. Oczywiście imion nie zapamiętałem, jak to ja. Oni poszli sie bawić, a ja polazłem sie umyć i spać. Sprawdziłem jeszcze maila i dobrze bo Stańczak odpowidział z numerem jego komórki. Spałem twardo i nie słyszałem nawet jak wrócili z imprezy.
I tak wyglądał dzień pierwszy.
p.s. W czasie pisania gadłem z Patysiem i kazał wszystkich pozdrowić, co nimniejszym czynie.