W sumie to ten post jest zdeka spóźniony, ale dopiero moich dwóch kolegów poddało mi pomysł tworzenia bloga. Skoro oni mogą to i ja też.
O to krótki wstęp:
Jakiś czas temu wpadłem na pomysł wykorzystania środków z UE i skorzystania z wyjazdów w ramach Socrates-Erasmus. Pomysł przerodził się w czyn i oto wylądowałem w Wielkiej Brytani, a dokładniej w znanym wszystkim Oxfordzie.
Czas na małe uzupełnienie:
Wczoraj przyjechaliśmy. Lot o 6:30 (czasu polskiego), autobus z Luton o 10:50 (czasu miejscowego). Długi spacer po Oxfordzie z bambetlami i troche bładzenia. Dzieki poznaiu chyba Caroline i jej zaporowadzeniu nas na miejsce dostaliśmy akademik. Po czym poszliśmy na globalny kampus.
Udało się załatwić wszystko poza zajęciami. Nawet bilet miesieczny dostaliśmy (fakt faktem, że tylko na dwie linie o kryptonimie U1 i U5). Do wszystkich kart potrzebne były oczywiście zdjęcia, których oczywiście zapomniałem. Skleroza kosztowała mnie 3.5 bzdyka za 4 zdjęcia paszportowe i jedno większe (nie wiem po co mi one). Najfajniejsze zdjęcie wyszlo Piotrkowi - wygląda na nim jak masowy killer (Piotrek z Lukaszem nie zapomnieli co prawda zdjęć ale wzieli ich troche za mało, tylko Lechu był na tyle zapobiegawczy, że miał ich nadmiar).
W międzyczasie próbowaliśmy skontaktować się z naszym "opiekunem" profesorem Stańczakiem. Oczywiście próba zakończyła się niepowodzeniem. Pomimo tego, że dzwoniliśmy do niego kilka razy do office, zero odzewu z jego strony. Najśmieszniejsze jest to, że na kartce kontaktami dla przyjezdnych było napisane, że powinniśmy sie pojawić 26.01 o 14:00. Wszystko się prawie zgadzało poza jedną cyfrą (7 zamast 6). Nie mogąc nic zrobić wróciliśmy do akademika, ale mając już załatwiony internet.
Powrót był na tyle korzystny, że poznałem jednego z współokatorów. Nazywa się Sebastian i pochodzi z Hong-Kongu. O dziwo zupełnie nie wygląda jak chińczyk.
Postanowiliśmy udać się do Tesco w celu dokonania małych zakupów. Na początku sporo czekaliśmy na cudowny autobus U5. Przyjechało całkiem sporo, ale na nie nie mamy biletu a szkoda płacić 60 penów (czyli około 3,5 zł) za bus. W końcu gdy już wstaliśmy i zaczeliśmy iść przyjechał. Jedziemy sobie jedziemy i jedziemy. Tesco ciągle nie widać. W końcu któryś z moich kolegów się spytał: "Where is Tesco?". Odpowiedź nas bardzo bardzo ucieszyła. Brzmiała ona: "
You're going to Tesco? But this is the wrong direction". Cóż...
Po któtkich zakupach w centrum wróciliśmy znów do akademika. Poznałem wspólokatorke z USA. Pogadałem troche z moim Patysiem i rodzicami przez skype. Napisałem maila do Stańczaka, rozpakowałem się i poszedłem do kuchni. Tam właśnie odbywał się zlot na impreze. Ja coś zjadłem troche pogadałem z róznymi studentami, głównie ze stanów. Oczywiście imion nie zapamiętałem, jak to ja. Oni poszli sie bawić, a ja polazłem sie umyć i spać. Sprawdziłem jeszcze maila i dobrze bo Stańczak odpowidział z numerem jego komórki. Spałem twardo i nie słyszałem nawet jak wrócili z imprezy.
I tak wyglądał dzień pierwszy.
p.s. W czasie pisania gadłem z Patysiem i kazał wszystkich pozdrowić, co nimniejszym czynie.