czwartek, czerwca 08, 2006

Nieostatni post

No dobra skończyło się. Mówi się trudno i jedzie się doma. W sumie to działo się tu dużo i to bardzo. Wiele fajnych, fajniejszych i najfajniejszych rzeczy i jedna bardzo #$#$%#%@#@% (czyli kradzieże: Łukasz-> laptop, Krista->iPod).
Z podsumowania naukowego to moge powiedzieć tyle:
I'm cool
- główna rzecz której się nauczyłem ( a jeszcze ze np coś jest stappish) + W3C^1024. W sumie to super, bo wreszcie studiowałem a nie robiłem za mały samochodzik.
Dzięki sporej ilości farta poznałem niesmowitych flatmatów:
Kriste
Jacka
Seba

Po kolei odprowadzałem wszystkich (dziś Kriste) i tesknie za nimi bardzo. Za wspólnym gotowaniem, oglądaniem Grey's Anatomy, wychodzeniem, piciem piwa, ....... (utne tu bo lista jest zdeka za długa). Dzieki nim poznałem też innych wyczesanych ludzi (np: ostatnio Zubina i Luciena). Poza tym kilku super francuzów ze studiów, paru .... (znów utne bo mi się za długa lista zrobi).
Nie wiem co pisać dalej, bo mówiąc uczciwie to jak o tym wszystkim myśle to mi się płakać chce ze smutku. No cóż takie życie.
W Ox pewnie się pojawie za miesiąc na jeden-dwa dni. Mam tłum miejsc do spania, więc nie muszę się tym martwić :)
Koniec i bomba, a kto tu nie był ten trąba.
p.s. Nieostatni bo pewnie będę jeszcze coś pisał jak się tu będę pojawiał i jutro może jeszcze coś z domu napisze.

wtorek, czerwca 06, 2006

Stonehenge

Byłem wczoraj w STONEHENGE!!!! STONEHENGE!!!!!!!! ....
No właśnie. Wczoraj wraz z Kristą i Lechem wybraliśmy się w to cudowne miejsce:) Co więcej samochodem! Prowadziłem angielski samochód. Nie tylko, że jeździłem ze złej strony ale jeszcze go prowadziłem. Fajnie, nie?
Na początku było strasznie, ale dopóki jechałem "przerażony" to w sumie wszystko było ok. Potem jak się choć na chwile rozluźniłem to było gorzej np: to w który pas mam wjechać? Całe szczęście na ogół był ktoś przede mną (np: metodą mamy jechałem na początku za ciężarówką:) ) Nawet do rond się przyzwyczaiłem, wieć spoko.
Wracając do głównego wątku. Stonehenge naprawdę robi wrażenie. I co z tego, że wygląda jak na tapecie w Windowsach. Po prostu WOW!!!! Tylko koło 80 zdjęć kupy kamieni;)
Potem jeszcze byliśmy w Salisbury z taką maciupeńką katedrą. Naprawde malutka - mój blok by się z luzem zmieścił w środku. Kolejne 70 zdjęć.
I wróciliśmy do domu.
Niby dużo nie napisałem, ale ciężko opisać co widziałem.
A zapomniałbym Renault Clio z szyberdachem spowodowało u mnie mocną opalenizne na rączkach.

sobota, czerwca 03, 2006

Ambitny student w kinie

No to wreszcie dostałem za bycie ambitnym studentem. I co gorsza nic fajnego.
Od początku. Jak wiadomo już postanowiłem zostać M.Sc. OXFORD brookes UNIVERSITY. Niestety zdaje sie, że bedę nawet M.Sc.(Dist) co oznacza, że be w grupie zajefajnych. No dobra a gdzie kruczek? Musze napisać AMBITNĄ pracę. Wszyscy tu piszą jakieś śmiecie, ale przecież superancy studenci z Polska muszą się wykazać. Morał z tego taki, że do wtorku muszę wymyślić coś nowego i wielkiego. BLEEEEE
Poza tym byłem w wypożyczali samochodów -> wybieramy się do Stonehenge i to chyba jest najprostsza i najtańsza metoda. Problem tylko z kierownicą i samochodami nie z tej strony. No cóż poradzimy sobie jakoś.
Wieczorem dla relaksu wybrałem się do kina z Kristą. W zasadzie to nawet zostałem zaproszony:) Nie ma to jak siostra. Film do najweselszych nie należał: United 93 (ten samolot który nie doleciał do celu 11 września). Pomimo moich obaw (znamy amerykanów) był naprawdę dobry.
No to tyle idę spać. Może tak jak wielkim naukowcom olśnienie przyjdzie we śnie (Szczególnie kieruje swoje słowa do sir Issaca Newtona)
Dobranoc.

piątek, czerwca 02, 2006

Birmingham czyli dzien dziecka

Z okazji dnia dziecka pojechałem do Birmingham. Gdzie to jest? Odpowiedz brzmi chyba już w Szkocji (bo był tam Bank of Scotland). Tak czy siak mozna zobaczyć tu. No to wszystko jasne :) W sumie to tu mógłbym skończyć posta, ale powyżywam się trochę na dwóch polskich kujonach, żeby wiedziały co straciły. W sumie to pozostali Polacy ani inni obywatele świata też nie chcieli, więc pojechałem sam.
Po pierwsze pobutka o 6. Strasznie nie? Ale warto było. Za wycieczke zapłaciłem dzięki temu tylko 5 funciaków. Tak 5 funciaków - znaczy się za sam transport. Wczoraj trafiłem funfare w national expressie i skorzystałem:)
Wracając do sprawy: Odjazd był o 7:50 i się udał bez problemów. Nawet cykłem pare zdjęć wiewiórek przed odjazdem. Wyjadały śmieci studentów. Dlatego są takie upasione.
Dwie godzinki i 20 minutek przez UK i znalazłem się u celu. Troche poczytałem troche pospałem. Wylazłem kupiłem mape (1 funciak). I zacząłem cykać. Kompletnie postindustrialne miasto. Nie wiedziałem nawet, że to sie tak nazywa dopóki po powrocie mój Patyś nie zaragował: "A wiesz to przecież jest takie postindustrialne miasto". Kocham Cie moje słonko, ale mogłaś mi to powiedzieć wczoraj. Choć może to i lepiej - miałem niespodzianke.
Widziałem różne rzeczy i zorbiłem troche zdjęć. Tak myśle, że akurat - około 100 (nie ma to jak cyfrówka).
Miasto dziwne: tłum centrów handlowych, sklepów i w środku tego wszystkiego np: kościół. Wygląda dziwnie. Poza tym dużo kanałów. Połaziłem, poglądałem, nawet w muzem byłem (Art Nouveau akurat się trafił) i pojechałem do domku. A jeszcze wszamałem kanapki (jedną homemade drugą kupną) i gyrosa. Kupiłem też kryminał za 1.99 - oczywiście znana wszystkim pani A.Ch. i jej ulubieniec pan P.
Po 8 godzinach szwendania się pojechałem do domu - znów widoczki UK.
No i to tyle.
A zapomniałbym oglądając Grey's Anatomy wygrałem obiad u Kristy. W zasadzie to pół obiadu, ale zawsze coś.
Jutro wizyta u D.D. w sprawie M.Sc.
Dobranoc

poniedziałek, maja 29, 2006

Wycieczka do Reading 2 czyli duzo przygod [relacja Melmana]

A oto cała historia widziana Melmanią parą oczu…

Sobota, 5 rano, rozpluszczam nerwowo oko (z reguły mi się to nie zdarza)… ‘zaraz’…myślę… ‘dzisiaj mamy gościa’…ale chwilkę potem zapadam w głęboki sen.

Sobota, 8 rano, rozpluszczam oko… patrze, Ania na paznokciach krząta się po pokoju najwyraźniej szykując się do wyjścia po Stappa na stacje. Jako, że zostałam miłosiernie zwolniona z obowiązku (miłego oczywiście) towarzyszenia Ani i Stappowi w przedpołudniowych (dla mnie środkowo-nocnych) szwendaniach się po pięknym Reading, nakrywam się kołderką z perspektywą min. 3 godzninnej dalszej drzemki (yeah…that’s so melmanish:)

Sobota, 9 rano, dzwoni Skype, ‘jeeeezu’…myślę sobie, ‘czy Ci ludzie nie mogą dzwonić za dnia!!!!???’, zwlekam się z legowiska, odbieram, Lukasz Sz. 9:20 ucinam sobie z nim pogawędę, ale muszę ją przerwać, bo nagle dzwoni tel. stacjonarny. Odbieram… Ania???? Loko oświadcza mi zaniepokojonym i spanikowanym głosem: ‘Zgubiłam Stappa, on ma mape, więc pewnie zbliża się powoli do nas do domu, ja wracam na piechtę, może spotkam go podrodze…’. ‘Chwila’…myślę (bo w nocy, w okolicznościach mocno piżamowych myśli mi się nienajszybciej…). Nagle trzeźwieję, RANY!!!! Ja tu z kołtunem na głowie, w piżamie, legowisko rozgrzebane, lekki nieład w całym domu, a ten ma tu za chwilke być!!!!!????????

Sobota, 9:40 (uwierz w to czytelniku bądź nie) siedzę zdyscyplinowana na kanapie w dużym pokoju (ogarniętym). Wykąpana, ubrana, wyczesana, łóżko posłane, śniadanko zjedzone. Każdą komórką swojego ciała z dumą wysyłam message : ‘Cześć, jaaaaa? A nieeeee, ja mam tak zawsze, taaaaak, taki skowronek poranny ze mnie :) śniadanie? Nieee, dzięki, już jadłam itd…

Sobota, 10:20, wpada Ania, omiata nasze lokum rozbieganym wzrokiem ‘Jest?’ pyta desperacko. ‘Nie ma’mówię zawiedziona… Reszta relacji pokrywa się już z relacją Loko.

Wycieczka do Reading 2 czyli duzo przygod [relacja Loko]

Zaprosiłyśmy Stappa do nas już dawno temu i wciąż to zaproszenie podtrzymywałyśmy. Bardzośmy się więc ucieszyły gdy wyraził chęć przybycia do Reading przed powrotem do kraju. Umówiliśmy się wstępnie na piątek, 26 maja. Niestety, z powodu mojej sklerozy musięliśmy spotkanie przełożyć na sobotę (w piątek miałyśmy szkolenie z zarządzania stronami www, co, jak się okazało, ma poważne skutki). Jednak, w piątek wieczorem zerknęłam na prognozę pogody, która bardzo wyraźnie pokazywała wielką, ciemną chmurę wiszącą nad Reading, z której, na dodatek, nieustannie kapało. Więc raz jeszcze przełożyliśmy wizytę, tym razem na niedzielę. Trochę się martwiłyśmy, że to przekładanie, może poddać w wątpliwość naszą radość ze spotkania, ale Stapp został doskonale wychowany (ukłony dla Rodziców).
Dlatego w niedzielę o 7.00 zadzwonił mój budzik. Wstałam, zrobiłam, co miałam w domu zrobić i zbierałam się do wyjścia, gdy usłyszałam znajome polskie słowo wpadaające przez okno. Otóż nie, nie było to To słowo, które słyszy się najczęściej od Polaków w Anglii, ale „skowronek”! Bardzo się zdziwiłam, ale byłam zajęta czym innym, więc nie zwróciłam większej uwagi. Chwlię później wyszłam z domu żeby zdążyć na autobus. Po drodze na przystanek, dogoniłam grupe 3 Polaków, tyle, że najwyraźniej ten skowronek im się wyrwał przypadkiem, bo teraz wszystko już wróciło do normy: stali pod kioskiem, pili piwo i wyrażali się w sposób nie budzący wątpliwości,że mamy doczynienia z kwiatem młodzieży. Minęłam ich i pognałam na autobus. Była 8.30. Potem była 8.38. Potem 8.48. Potem 8.58. A ja siedzialam jak na szpilakch, autobus nie nadjeżdżał, a ja miałam wizje Stappa stojącego już od 20 min na stacji!!! Ale co robić? Autobus opóźniony skandalicznie pewnie zaraz przyjedzie, do stacji jest ok. 30 min piechotą… Zerkałam więc co chwila na wyświetlacz na przystanku i nagle, ok. 9.00 zobaczyłam przerażający komunikat: natępny autobus za 30min. Oczywiście, pobiegłam na stację. Odkryłam 2 rzeczy: 1. biegiem to jest jakieś 20 min; 2. Stappa NIGDZIE nie było!!! Sprawdziłam wszystkie kafejki, sklepiki, budki telefoniczne. I nic! Wtedy pomyślałam, że to tzw. fuck-up na całej linii: najpierw w nieskończoność przekładamy tą wizytę, potem nie zjawiam się na stacji po gościa… zadzwoniłam do Marty, która jeszcze słodko spała, że nie ma Stappa na stacji, a ja się spóźniłam jakieś 40 min, więc może Stapp już do nas idzie, albo w ogóle jest pod domem… (Co się wtedy działo w domu w relacji M.)
Wracjaąc do domu, na piechotę, oczywiście, postanowiłam Go poszukać, bo może zawieruszył się gdzieś po drodze. Marta obiecała, że jak tylko się pojawi w domu (Stapp, nie M) to da mi znać na kom. Im bliżej bylam domu, tym bardziej uparcie moja komórka milczała. W domu, przy pomocy skype i innych, próbowałyśmy nawiązać kontakt z kimkolwiek z Polski (i nie tylko, ale na blogach nie ma żadnych maili, ani telefonów, bo po co? Eh, Panowie informatycy…) żeby móc zadzwonić do niego na komórkę i dowiezieć się gdzie jest. Z drugiej strony, Stapp już u nas był, może pamiętać jak dojść, a na pewno ma mapkę. No i jest dużym chłopcem (choć to, czy jest chłopcem zostało później zakwestionowane -> wpis Stappa). Starałyśmy się zachować zimą krew, ale gdy nagle ok. 11 zadzwonił skype aż podskoczyłyśmy! Stapp!!! Pewnie z jakiejś kafejki! Ciekawe gdzie jest!?
Był w domu. Bogu dzięki, nie zgubiłam naszego gościa.
Opis Stappa dobrze oddaje wizytę.
Nasz dzień jednak nie skończył się wraz z odprowadzeniem Piotra na stację. Wróciłyśmy do domu bez przeszkód i przygód (pragnę zauważyć, że to była moja 3 wycieczka tego dna na stację na piechotę + całe zwiedzanie). Dlatego byłam szczęśliwa, że już jestem w domu i mogę iść spać (po 1). I nie nastawiałam budzika, a co, trzeba się wyspać. I tu się myliłam. O 5 z minutami w całym domu zaczął wyć alarm pożarowy i trzeba było się ewakuować. NATYCHMIAST!!! Po ok. 10 min od przybycia, strażcy z szerokimi uśmiechami wpuszczali nas do środka, życząc miłego dnia...

Wycieczka do Reading 2 czyli duzo przygod

No wiec wczoraj pojechałem do Reading, ale moja wycieczka zaczeła się nie rano w niedziele tylko poźnym wieczorem w sobote. Jak to w sobote? A no właśnie. Kiedy już nastawiłem budzik i poszedłem do kibelka przed pójściem spać zadzwonił dzwonek do drzwi. Pomyślałem sobie: o Chacki albo Krista nie wzięły karty nie ma sie co spieszyć.
No ale w końcu dzwonek nie ustawał, więc wylazłem i oczom nie wierze. W drzwiach stoi Jack!!!!
Niemożliwe, co on tu robi?? Okazało się, że przyjechał na jedną noc bo w niedziele leci do stanów. Jak już pisałem właśnie zwiedzał Europe (Dublin, Amsterdam, Hamburg, Berlin, Paryz) i wpadł przenocować. No to poszliśmy na piwo. Niestety Morell Bar jest juz nieczynny, więc musieliśmy zawędrować, aż na Cowley Road (tak z 20 minut spaceru).
Tam spotkaliśmy Kriste. Posiedzieliśmy w Pubie do 1 (bo zamykali). Wypiliśmy 2x piwo 1x whiskey z cola. Nic nie płaciłem, bo Jack powiedział, że nie. Nie opeirałem się za długo:) Potem wróciliśmy taksówką. Dorzuciłem się 1 funtem (do 3 więc można powiedzieć, ze uczciwie), ale zaraz Jack dał mi wszystkie monety (bardzo ich nie lubi) i że jestem doprzodu o 20 penów.
Potem przyszedł Jarek (kolega Jacka z dziwnie znenego kraju) i koles-ktorego-imienia-znow-zapomnialem (jest chyba z Indii). Jack nie wiem skąd wytrzasnął skrzynke browaru (24 piwa). Graliśmy w króla piwa (już tą zabawe opisywałem kiedyś tam) a wcześniej była wódeczka.
No coż o 4 mój żołądek stwierdził pas i poszedłem spać. Obudziłem się sam, bez dzwięku budzika i stwierdziłem, że chyba za dużo wypiłem, bo nie mogę spać. Patrze na zegarek a tam 11:03. Biorąc pod uwage, że miałem być w Reading o 8:45 to jest pewnien problem. Natychmiast za laptopa i dzwonimy do dziewczyn. Ucieszyły się, że żyje:) Z ich strony ta historia też ciekawie wyglądała i wcale nie tak prosto. Mają opisać, żebym mógł to umieścić.
No dobra dotarłem do Reading o 12:45 (lekkie 4h spóźnienia) i wramie z Anką pozwiedzaliśmy zabytki (nie ma dużo) i "przyrode" (jest więcej). Zdjęcia mam to pokaże :)
Potem była pogadanka o ślubach, mieszkaniach, problemach z tym związanych, etc.
Melman stwierdziła, że jestem kobietą ( to był błąd ale o tym zaraz). Poszliśmy po kebaba + piwo Okocim (nie żadne angielskie tylko prawidziwy Okocim). I gadaliśmy dalej.
W pewnym momencie zrobiłem strasznie nie-kobiecą rzecz. Myśle, że kolega Grusia vel Murzyn z Puszczy vel Luke vel ... (a nie będe dalej pisał) doskonale wie co to mogło być:)
Ta straszna rzecz to oczywiście nieopuszczenie deski w kiblu!!!! I w ten sposób Melman dostała za swoje :) Ale i tak potem stwierdziła, że jednak jestem kobietą (no może nie 100%). Wszystko przez buty. Patyś wie jak to jest z moimi butami i ich kupowaniem;) Dlugo, ciężko i nie-tanio (tak w skrócie). Także moje zdjęcia wzbudziły taką opinie.
Niestety czas szybko minął i czas było jechać. Dziewczyny odprowadziły mnie na przystanek a potem na dworzec, bo autobus jak to autobus łaskawie nie przyjechał.
I niby tu moja historia mogła by się zakończyć, ale jednak nie.
Wlazłem na peron 4 i wjechał pociąg. Mój miał być o 23:25 i ten był o tej godzinie. No to wsiadłem. Ponieważ albo na stacji, źle było napisane, albo ja źle spojrzałem to obudziłem się 25 minut poźniej w Newbury. Fajnie nie? Całe szczęście po 5 minutach postoju ten pociąg wracał do Reading więc pojechałem nim z powrotem.
Wsiadłem do pociągu 00:16 do Oxfordu i dotarłem o 1 (akurat to był ten wolniejszy co jedzie 45 minut). Całe szczęście autobus nocny jeszcze jeździł i po 10 minutach czekania nawet się objawił, więc pojechałem do domu.
Zabrałem Łukaszowi mojego laptopa i poszedłem spać.
Niezły dzień, co nie?
p.s. Polecam pewną stronę na której mozna zobaczyć gdzie i u kogo byłem. Moje zdjęcia też się tam pewnie pojawią. Z poprzedniej wizyty nie było żadnych ale z tej akurat są. No to tyle z przypisu.
p.s2 Tu jest link do googla na którym widać gdzie byłem:)Akurat się wszystkie miejścowowści mieszczą.

sobota, maja 27, 2006

Uzupelnienie ostatnich parunastu dni

No wiec zaczne od początku, bo chyba tak będzie najlepiej. Mieliśmy sesje, która nie należała do najlepszych (znaczy wyniki poznamy na 100% po 666->06.06.06, a tak naprawde to z powodu strajków później). O co chodzi ze strajkiem? Proste jak zwykle o pieniadze. Od przyszłego roku studia tu w 100% przestają być finansowane przez państwo, więc związek zawodowy nauczycieli walczy już o pieniądze, które będą za rok. Stadardowe bla bla bla.
Z sesji to jestem średno zadowolony, ale mam nadzieje, że to kwestia perspektywy. Tutaj przecież 70% to wynik w praktyce nie do osiągnięcia a u nas to 3.5 (4 jest dopiero powyżej 70). Więc mam nadzieje, że nie będzie tak źle.
Po sesji Łukasz wybrał się do Londynka na 2 dni do koleżanki (Justna o ile dorze pamiętam). Zostawił mi klucze, żebym sobie pograł w Need For Speed. I tu tak naprawdę wszystko się zaczyna. No więc o 19:15 zrobiłem sobie przerwe na 30 minut i poszedłem do Lecha (tak jak bym poszedł ze swojego pokoju do kuchni). Po powrocie okno było otwarte i laptopa nie było. Po prostu szok!!! Ale najdziwniejsze jest to, że ciekawsze rzeczy miały dopiero nadejść.
Po pierwsze spędziliśmy z Lechem 30 minut na znaleznienie kogokolwiek. Szukaliśmy Seciurty a skończyło się na studentce która jest w nagłych wypadkach jak by coś. Dlaczego nie ochrona? Bo nie pracuje w tych godzinach!!!
No dobra wezwaliśmy policje. Stwierdzili, że będą za godzine. Po 3 przyszła znów pani i powiedziała, że dzwonili do niej, że mogą być albo o 4a.m. albo o 10 a.m. Coż wypilśmy z Lechem kielicha żeby choć spróbować zasnąc i poszliśmy spać.
Policja przyjechała o 14. W zasadzie to tylko wpadli na chwile, bo musieli lecieć. Można powiedzieć, że tylko się rozejrzeli. Prawdziwy patrol przyjechał o 19 czyli tylko 24 godziny po popełnieniu zbrodni. . Ale to nic bo pani od odcisków palców przyjechała dopiero następnego dnia rano. Co tam, że przez 2 dni padało i tak nic nie znalazła. Nie spodziewałem się tego.
W sumie to tu historia mogła by się skończyć na przykład w ten sposób: I Łukasz po tygodniu dostał ubezpiecznie i kupił sobie nowego laptopa. Niestety ten scenariusz odpadł, bo akademik wogóle nie jest ubezpieczony!!!! Wszysto fajnie tylko, że nie informują o tym nikogo. W sumie to nawet nie za bardzo wspominają, że należy się ubezpieczyć. Tak naprawdę to wogóle o tym nie mówią. Bo w sumie i po co!
Ale Łukasz postanowił walczyć i my razem z nim. Niestety nie jest ani bogatym angielskim studentem, ani człowiekiem który jest tu już 4 lata, ani ...
Jaki z tego morał? Jest NICZYM i dlatego wszyscy mu mówią: "I am very sorry, I will try to do something" co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "spier....".
I taka jest właśnie Angila - miła uprzejma i szczególnie pomocna. Poza tym pada i pada i pada i pada. A ja jutro jade do Reading i mam nadzieje, ze nie będzie.

środa, maja 17, 2006

Sesja plus mundial

jezeli chodzi o czesc pierwsza to krotko -> ucze sie. Ale ponieważ krążą fajne dowcipy o polskiej reprezentacji to postanowilem stworzyć specialnie dla nich posta
1)
14:51Do reprezentacji Polski trafił nowy zawodnik z Afryki. Na pierwszej odprawie przed treningiem Paweł Janas narysował na tablicy wielki prostokąt i zaczął uderzać w niego piłką:
– Piłka, rozumiesz? Bramka, tu, prostokąt. Bramka, jak piłka do bramki to dobrze, rozumiesz?
Na te słowa wstał nasz nowy zawodnik, lekko poszarzały i cokolwiek zdenerwowany. Opanował się jednak i odzywa się płynną polszczyzną do trenera Janasa:
– Panie trenerze, ja od kilkunastu lat mieszkam w Polsce. Mam tu żonę, dzieci, a studiowałem filologię polską i mówię w tym języku lepiej, niż niejeden Polak!
Paweł Janas popatrzył na niego ze zdumieniem i powiedział:
– Siadaj synu, ja mówię do Rasiaka.

2)
Mecz Polska - Brazylia.
Piłkarze Brazyli wchdoza do szatni. Patrzą - a tam tylko jedna koszulka dla Ronaldo. No to mowia mu - "Ronaldo, dobra bedziesz gral sam". Reszta druzyny poszla do pubu na piwo..
Ronaldo sam bez bramkarza niezle sie spisywal..
Reszta druzyna w pubie po jakims czasie wlaczyla telegazete zeby zobaczec jaki wynik - 0:1 dla brazyli (34' Ronaldo)
noto sie ciesza.. jakis czas pozniej patrza a tam koniec meczu i wynik 1:1 (83' Rasiak).
Nastepnego dnia spotykaja sie z Ronaldo i mowia:
- Ej, stary, czemu strzelili ci bramke? Przeciez tak dobrze ci szlo...?
- No wiecie panowie - odpowiada Ronaldo - w 46' dostalem czerwona kartke...

Jak bedzie wiecje bede edytował tego posta i dopisywał